Z Pamiętnika grubasa. Część pierwsza – przebudzenie.

To jest ten dzień! – powiedziałam po raz kolejny, sama nie do końca wierząc w to, co właśnie głośno powiedziały moje usta. To już chyba setne podejście i zupełnie nie wierzę, że ostatnie. Bo mam za sobą już wiele – mniej lub bardziej nieudanych.

Przystaję na chwilę, mówię sobie wyraźne STOP – ochłoń chwilę! – Nie możesz tak po prostu, bez wiary, analizy, pewności… Musisz upewnić się, przemyśleć – a wierzcie, że w tym jestem geniuszem.

W koło tylko myślę i rozkładam wszystko na czynniki pierwsze, a nie mogę sobie poradzić z tak „prozaiczną” sprawą jak nadwaga… Ba! Nie oszukujmy się – ja już się nie oszukuje: jestem otyła, gruba – trzeba spojrzeć prawdzie w oczy, choć raz się nie owijac w bawełnę i przyznać, że wyglądam jak wieloryb i tak też się czuję… Koniec!

Jestem pewna! TO TEN DZIEŃ!… Tym bardziej że waga, na którą właśnie weszłam przelała czarę goryczy, pokazując praktycznie okrągłą setkę.

Natchniona moim „nowym” pomysłem, z pewnym podnieceniem, dzielę się moją decyzją z najlepszym przyjacielem. Cieszę się jak dziecko, czekam na peany pochwalne i…. Nie uwierzycie – dostałam kubeł zimnej wody na głowę!

Usłyszałam wtedy słowa, które pamiętam do dziś, które stały się zapalnikiem i motywacją – dzięki którym jestem teraz tu:

Już Ci nie wierzę, nie oszukuj mnie. Nie oszukasz mnie już więcej tą samą śpiewką… Pamiętasz ile razy obiecywałaś mi, że będziesz jeść regularnie, że będziesz o siebie dbać?… Już nie wierzę…”

Siadłam sobie z wrażenia, oniemiałam. Miał racje. Jak on może mi wierzyć, jeśli ja sama nie jestem do końca przekonana, sama sobie nie wierzę.

W głowie zaczęły krążyć pytania, siadłam i zrobiłam rachunek sumienia – tym razem musi być inaczej… Sumienie pytało:

  1. Po co właściwie chcesz to zrobić?
  2. Dla kogo?
  3. Czy będziesz szczęśliwsza?
  4. Czy wiesz, że jeśli się zdecydujesz twoje życie będzie musiało się zmienić i to na zawsze? Nie będzie Ci żal? Czy wiesz że to nie będzie łatwe? Przez prawie 40 lat żyłaś inaczej…

Pierwsze pytanie było na pozór oczywiste – przecież jestem kobietą, każda kobieta chce być szczupła, zgrabna, ładna i atrakcyjna… To było takie oczywiste, zapomniałam o sednie tej zmiany – zdrowiu. To ono powinno być na pierwszym miejscu, ale zanim to zrozumiałam upłynęło trochę czasu.

Drugie pytanie było najtrudniejsze – teraz wiem dlaczego poprzednie próby były z góry spisane na straty.

Każde moje odchudzanie było próżne, płytkie. Z pewnością chciałam bardziej zaspokoić pragnienia i krzywe spojrzenia innych niż swoje własne. To INNYM nie podobało się, że jestem gruba, to ONI mówili mi zrób coś z tym, to ONI wmawiali że trzeba, to ONI mówili, że tak nie można… Ale nie ja sama… Generalnie nie czułam takiej potrzeby. Może bardziej na przekór im! Istotnie chciałam być szczupła. Jednak nie czułam całą sobą, że sama tego tak naprawdę chcę…

Chciałam, ale najlepiej żeby zrobiło się samo! Albo żeby ktoś to zrobił za mnie!

Były więc: cudowne herbatki, spalacze, specyfiki, milion przyrządów do ćwiczeń czy masażerów, których nigdy nie używałam.

Dodatkowo wmawianie sobie wszystkich chorób świata. To one niewątpliwie powodują otyłość: hormony, choroby kobiece itp. Przede wszystkim brak czasu i możliwości zjedzenia odpowiedniego posiłku… Wszystko, byle odepchnąć od siebie winę i odpowiedzialność za to jak wyglądam.

Niewątpliwie – właśnie teraz – przy tym drugim pytaniu zrozumiałam, że to ja jestem winna, to ja zrobiłam sobie krzywdę!

Uwierzcie, gdy to zrozumiałam, siadłam i rozpłakałam się.  Zupełnie nie rozumiałam jak do tego doszło, jak mogło się to stać… Ja, taka silna kobieta, twardo stąpająca po ziemi. Jak? 

Wstałam, otrzepałam ubranie, spojrzałam w lustro: nawarzyłaś piwa teraz go wypij kochana – powiedziałam do swojego odbicia… I klamka zapadła, nie było już odwrotu – pierwszy raz poczułam ulgę, że to ja tego chcę, pragnę i wiem, że sama siebie więcej nie oszukam.

Teraz jestem już w innym punkcie, innym miejscu i nadal walczę. Od mojej decyzji minęło prawie 8 miesięcy. Jeśli będziecie mieli ochotę, czasem opowiem o tej nierównej walce… Ale walczę nadal!

Teraz jest już lżej, bo spotkałam ludzi, których powinnam była spotkać już dawno, którzy dają mi energię do działania, wsparcie, swoją przyjaźń i wiele możliwości technicznych.

Spotkałam Sylwię w SLfit i całą SLowską ekipę.

I ze śmiechem wspominam, jak jeszcze rok temu zapierałam się rękami i nogami, że tam nie pójdę… A wiecie dlaczego?

Zwyczajnie stchórzyłam, bałam się. Bałam się oceniania. Bałam się, że nie dam rady, bałam się nowego miejsca, nowych ludzi, bałam się wyjść z moja nawagą z cienia, bo tych których znałam, już do niej przywykli a tam przecież będą obcy ludzie! Bałam się prosić o pomoc…

It is to ensure firm erection and lets achieve a successful intercourse Tadalafil pris kobber Medicin og ikke udvikling yderligere eller det hjælper med at opnå utrolige resultater eller med hverken negative effekter på hjertefunktionen. Derfor vises spænding på en naturlig måde egetapotekda.com/kob-cialis-tadalafil-20mg-uden-recept/ og ikke gennem lægemidlets handling.

W dodatku słyszałam plotki! Tam chodzą tylko ludzie wysoko postawieni, same szychy! Jest sztywno, bo tam tylko sama śmietanka ćwiczy… Gdzie ja taki szarak będę tam się pchać…

I wiecie co? Żałuję… Tak bardzo żałuję że nie spróbowałam już wtedy…

Udało się mnie namówić w tym roku… Bałam się bardzo… Miałam potwornego stresa… Na szczęście poszłam z grupką dziewczyn z pracy.

Już od wejścia przywitała nas uśmiechnięta, przemiła i bardzo przyjazna Iza, potem Sylwia we własnej osobie – cud nie kobieta! Było cudownie – gdzie ten snobizm o którym tyle słyszałam – pomyślałam.

Teraz najchętniej nie wychodziłabym stamtąd w ogóle!

Uwierzcie mi, nie warto się bać, nawet nie ma się nad czym zastanawiać, tu naprawdę jest cudowna atmosfera. Widać wielką pasję, zaangażowanie, duże wsparcie i serce na dłoni.

Nie czuje się tu dystansu a tego obawiałam się najbardziej. Stworzyli cudowną, rodzinną atmosferę.

Ja przynajmniej czuję się u nich jak w domu i za każdym razem ledwie wyjdę, chce mi się tam jeszcze bardziej wracać! Bardzo za to dziękuję…..i wracam, za każdym razem z coraz większą motywacją i siłą.

Uwierzcie lub nie, nikt nigdy nie patrzył tu na mnie krzywo, nikt nie dał odczuć, że jestem gorsza, słaba, GRUBA… Nikt nie wywierał presji, nie opieprzył, że np. dziś mi się nie chce.

Za to za każdym razem słyszę „brawo”, dobra robota, dasz radę, jest super, będzie dobrze…

WSPARCIE – to się nazywa wsparcie a nie tylko marketing.

Bez wsparcia nie dacie rady (czy to rodzina czy trener ), przynajmniej ja nie potrafię.

Ja wiem że wsparcie mam – mam cudownego przyjaciela, który jest ze mną od początku tej drogi i chyba już „wierzy”! Bo był i widział te wszystkie wzloty i upadki, przez 8 miesięcy dzielnie mówiąc „jestem z ciebie dumny”.

I mam Was… Mam SLfit – Ludzi, którzy zarażają pasją, ludzi którzy z kanapowca wydobyli sportowca.

Dziękuję,

ZmotywowAnna.

Powiadom o
guest
0 komentarzy
Zobacz wszytkie komentarze

Sprawdź

Pozostałe wpisy